przejdź do treści

Do poczytania


Moja droga do Szczecina - Jerzy Sowiński - Szczecińska Odyseja

                                                                                                 Moja droga do Szczecina.

Urodziłem się na Pomorzu w miejscowości Papowo Biskupie pow. Chełmno w
1934 r. Mój ojciec był kierownikiem szkoły powszechnej, a także działał społecznie prowadząc drużyny strzeleckie. Do piątego roku życia nie znałem żadnych trosk.
Katastrofa nastąpiła po klęsce 1939 r. Ojciec został aresztowany przez gestapo i wraz z wieloma innymi osadzony w fortach w Toruniu, skąd Polaków wywożono na egzekucje. Mimo nieustannych starań moja mama nie uzyskała żadnych informacji ani widzenia z ojcem.
Po latach zetknąłem się z trzema prawdopodobnymi wersjami śmierci mego ojca: 1. „Nasz Dziennik” z dn. 31.10. 2008 r. podał informację, że 2.11.1939 r. w Toruniu w forcie VII Niemcy dokonali masowej egzekucji 200. Polaków.
2. W tygodniku „W Sieci Historii” Nr 5 z 2013 r. opisano wymordowanie przez Niemców w pierwszych miesiącach 1939 r. na Pomorzu około 60 tys. obywateli polskich, w tym ok. 12 tys. w Lasach Piaśnickich koło Wejherowa.
3. Z Torunia wywożono i mordowano Polaków w Lasach Szpegawskich znajdujących się na północ od Świecia.
Nigdy nie odnalazłem miejsca spoczynku mego ojca.
W styczniu 1940 r. wraz z rodzeństwem: dwie siostry i brat oraz mamą i babcią zostałem wywieziony na roboty do Niemiec. Trafiliśmy do bauera Rudigera we wsi Rosenfelde, pow. Pyritz, obecnie Rosino pow. Pyrzyce. Mama ze starszym rodzeństwem musiała pracować w polu. Zimą z braku innych zajęć należało wywozić śnieg do stawu. Robotnicy przymusowi musieli nosić naszyty znak P na zewnętrznej odzieży, co oznaczało: „My jesteśmy narodem panów a obcokrajowcy SA naszymi parobkami”.
Gdy skończyłem 7 lat zmarła moja babcia a ja będąc sam w domu gotowałem obiady dla całej rodziny.
Przez żonę bauera byłem wykorzystywany do prac przydomowych i w ogrodzie. Byliśmy poddani rygorowi. Bez zezwolenia nie można było opuszczać miejsca pobytu, dowiedzieliśmy się, że za niewielkie wykroczenia miejscowy policjant zastrzelił w tym 5-letnim okresie kilka osób. Zmorą dla mnie i innych niewolniczych dzieci były grupy Hitlerjugend, przez które byliśmy prześladowani. Nazywano nas szwajne polen. Nie istniało pojęcie nauki w żadnej postaci.
Przed wywózką mamę poinformowano, że jeżeli zabierze jakąkolwiek książkę oprócz do nabożeństwa, to zamiast na roboty, pojedzie do obozu. Na tej książeczce moje starsze siostry nauczyły mnie czytać i pisać. Chciałbym tu przytoczyć klasyka: „Krwawa dziura - to było moje dzieciństwo. Nie mogę powiedzieć, że mam jakieś wielkie pretensje do Niemców, że czegoś od nich oczekuję, czy czegoś żądam. Chciałbym tylko, żeby wiedzieli co mi zrobili - zniszczyli moje dzieciństwo i zrujnowali moją ośmioletnią wyobraźnię”. (Jarosław Marek Rymkiewicz).
Tę beznadzieję przerwały naloty alianckie na Szczecin w 1944 r., które słyszeliśmy i widzieliśmy z mojej miejscowości. Cieszyliśmy się, że skoro tu biją Niemców, to może wojna szybko się skończy, a my będziemy wolni.
Tak nadszedł rok 1945. Ludność niemiecka uciekała przed frontem za Odrę. W styczniu wkroczyła Armia Czerwona i zaczął się powszechnie znany szaber i gwałty. Rosjanie nam, Polaczkom kazali jechać do Polski, wskazując kierunek wschodni. Rozpoczęła się nasza gehenna. Wzięliśmy wóz i konia od bauera, zapakowaliśmy skromny dobytek, nakryliśmy wóz plandeką, ukrywszy pod nie siostry i ruszyliśmy. Wszystkie drogi były zatłoczone pojazdami i taborami końskimi. Wojsko zmierzało ku Odrze. Rosjanie okrążali bronione przez Niemców miasta. Staraliśmy się z innymi powracającymi tworzyć kolumny i wywieszać flagę narodową. To nas broniło jedynie przed zepchnięciem wozu do rowu, ale nie przed ciągłym zabieraniem nam koni. Staliśmy wówczas z bratem tak długo, aż nie złapaliśmy jakichś błąkających się koni. Jeżdżąc w kółko przy kilkunastostopniowym mrozie, kierowani przez wojsko, dotarliśmy po dwóch tygodniach do wsi Bierzwnik w powiecie choszczeńskim. W miejscowym majątku sowieci urządzili kołchoz, w którym zebrali kilka tysięcy bydła i owiec. Zatrzymano nas tu, bo potrzebowali ludzi do pracy. Mego brata uczyniono brygadzistą od owiec. Ponieważ Rosjanie spalili stodoły z niewymłóconym zbożem a ziemniaki wymarzły w odkrytych kopcach, baranina była głównym pożywieniem. Rosjanie odznaczali się zamiłowaniem do podpalania. Jeżeli w jakimś domu na ścianie wisiał portret Hitlera, to zamiast zniszczyć portret - podpalali dom.
Po zakończeniu wojny w maju 1945 r. moja rodzina postanowiła zostać na miejscu. Otrzymaliśmy gospodarstwo rolne, które prowadziła mama z bratem. W niedługim czasie siostry powychodziły za mąż.
W 1946 r. zacząłem uczęszczać do szkoły. Tu przeżyłem ogromny szok, gdyż na ścianie obok godła państwowego wisiał krzyż. Przez długich 5 lat niewoli nawet nie marzyłem, że coś takiego mnie spotka. Pierwotnie szkołę prowadziła jedna nauczycielka a w pomieszczeniu znajdowały się jednocześnie cztery klasy. Uczniowie poszczególnych klas siedzieli w oddzielnych ławkach. Szkołę podstawową ukończyłem w ciągu 3 lat.
W 1949 r. rozpocząłem naukę w Liceum Ogólnokształcącym w Choszcznie. Kilka lat dojeżdżałem codziennie pociągiem.
Był to okres szczególnego nacisku ideologicznego. Codziennie przed lekcjami odbywał się apel na dziedzińcu szkolnym połączony z prasówką. Głównym tematem były zdobycze i osiągnięcia socjalizmu.
Szkołę średnią ukończyłem z wyróżnieniem i w 1953 r. zostałem przyjęty bez egzaminu wstępnego do Szkoły Inżynierskiej na Wydział Chemii w Szczecinie. W międzyczasie moją uczelnię przekształcono w Politechnikę, którą z dyplomem ukończyłem w 1958 r.
W 1960 r. zawarłem związek małżeński. Zamieszkaliśmy nielegalnie, z groźbą eksmisji, w garsonierze z wejściem z klatki schodowej. Wraz z dzieckiem przez dwa lata mieszkaliśmy w pokoju o powierzchni 11 m2. Później nabyliśmy mieszkanie spółdzielcze.
W 1961 r. zostałem zatrudniony w Stoczni Szczecińskiej, gdzie na różnych stanowiskach przepracowałem 38 lat.
Ostatnie 15 lat w charakterze projektanta w Stoczniowym Biurze Konstrukcyjnym. Razem ze wszystkimi zatrudnionymi brałem udział w strajkach robotników lat 70-tych i 80-tych. Wiele nocy przespałem na przysłowiowym styropianie. Byłem świadkiem szturmu oddziałów wojska na bramy stoczni.
Całe dorosłe życie spędziłem tu, dlatego uważam Szczecin za moje miasto.

                                                                                                         Jerzy Sowiński



Grono nauczycielskie i moja rodzina Papowo Biskupie 1931r.

Mama Maria Sowińska Rosenfelde 1942r.

Moje siostry Helena,Agnieszka i brat Jan oraz ja przy pracy Rosenfelde 1942r.

Ojciec AntoniSowiński PapowoBiskupie 1935r.


powrót na poprzednią stronę